W poprzednim numerze Spartakus i jego towarzysze pokazali armii pretorianów, że słaba milicja nie może się równać z głodnymi i złymi gladiatorami-wspinaczami, ale w Rzymie zostali zasmuceni i wyznaczyli następną osobę odpowiedzialną za wyeliminowanie niepokojów na południu.
Stali się Praetor Publius Varius. Z przyzwyczajenia, po zebraniu dwóch tysięcy ludzi, Publius pomyślał ponownie - u Klaudiusza nie udało mu się w ogóle rzucić gladiatorom mięsa, nie warto powtarzać błędów. Dlatego oprócz pierwszego oddziału pretor zwołał drugą, dokładną liczbę żołnierzy, w której niestety nie wiadomo, ale nie mniej niż 4000 osób.
Decydując, że takich sił wyższych będzie wystarczająca, powierzył dowództwo swoim asystentom, Furii i Lucjuszowi Kossiniusowi, i ruszył, by wzmocnić spalony gopot niewolnik.
Jednak proces ten jakoś poszedł nie tak od samego początku. Po pierwsze, Furie napotkały gladiatorów i wstydliwie się połączyły, tracąc zarówno siłę roboczą, broń, jak i resztki dumy. Potem Spartakus zaskoczył drugiego oddziału, Lucjusza Cossinię, i również go zlikwidował. Plutarch w swojej biografii Krassusa (o tej znaczącej postaci napiszemy w naszych wydaniach) daje nieco złudzony obraz - Mówią, że przywódca niewolników czekał na Lucjusza, kiedy on i jego niewielki orszak raczyli pływać w rzece w pobliżu miejscowych żup, po czym wyskoczył z krzaków z czkawką, wymachując trackim krzywym mieczem i wypędzając półnagiego legata na odległość, niszcząc swój lud i rabując wozy.
Pomijając absurdalną naturę takiej sytuacji, zauważamy, że nawet potężny i fajny Spartak nie opanowałby się z niewielką grupą komandosów, aby wyciąć cały obóz Cossinia (do którego uciekłby natychmiast po nieoczekiwanym spotkaniu).
Można założyć, że były niewolnik po prostu sprytnie odgadł moment, w którym dowództwo drugiego oddziału naprawdę coś rozproszy, po czym dokonał nieoczekiwanego ataku na obóz, wykorzystując brak szkolenia armii w oddziałach karnych. Kozak nie przeżył ataku - tego możemy być pewni.
Tak czy inaczej smutny Publius Varius został sam. Te wojska, które pozostały z nim, zaczęły rozpraszać się i pustynię - ogromne wrażenie wywarła na personelu ostrość, jasność i charta Spartaka, aczkolwiek ze stratami, ale który już pokonał oddział trzeciego rządu. Zachowując dyscyplinę i ciężko wzdychając, pretor starał się jednak wypełnić swój obowiązek i przeniósł się do miasta Kuma - w celu uzupełnienia zapasów, w tym zasobów ludzkich. Jakoś dochodząc do siebie, kontynuował poszukiwania niewolników o całkowicie zrozumiałych celach.
Na próżno. W następnej bitwie Publius stracił całą armię, jego pomocnicy zostali wzięci do niewoli, a zgodnie z legendą Spartak osobiście wycisnął konia spod Varina. Sam Praetor ledwie wysadził nogi. Radośni gladiatorzy przekazali swojemu przywódcy porzuconą powięź - oznaki władzy, co oznacza prawo do sądzenia i karania.
Oprócz takich uroczych akcesoriów rebelianci dostali poważną górę broni, która była dokładnie tym, czego potrzebowali, reputację prawdziwych demonów wojny, której nikt nie mógł się oprzeć, strasznego tłumu zbiegów niewolników, pasterzy i innych wyrzutków, którzy uciekli od właścicieli w poszukiwaniu innego, bogatszego i bogatszego smaczne życie, a także ... całe południowe Włochy.
Napływ do armii niewolników był naprawdę oszałamiający - w krótkim czasie ich liczba wyniosła kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Z jednej strony, im więcej sił, tym dłużej można było oprzeć się nieuchronnemu uderzeniu odwetu ze strony Senatu. Z drugiej strony niezwykle trudno było poradzić sobie z taką hordą, a jej zdolności bojowe pozostawiły wiele do życzenia - ani dawne koparki, ani nawet zbójcy pasterze, których wtedy brakowało, nie byli w stanie przeciwstawić się wyszkolonej piechocie.
Na całym południu Włoch intensywność piekła osiągnęła wartości termojądrowe. Kiedy rabusie przestali zdobywać duże posiadłości (wciąż z taką liczbą!), Zaczęli atakować miasta i całkiem skutecznie. W całym kraju niewolnicy zbuntowali się przeciwko właścicielom, gdy tylko usłyszeli pogłoski, że horda wyzwolicieli jest gdzieś w pobliżu. Łatwo zrozumieć, że byli właściciele niewolników w przypadku takich powstań zakończyli swoją działalność na długi czas i bardzo nieestetycznie. W przypadku ataku samej armii los tych, którzy musieli zostać obrabowani, był również ponury. Spartak próbował uzasadnić najbardziej upartego ze swoich podwładnych, ale, jak już wspomniano, nie możesz śledzić wszystkich. Wystarczy, że udało mu się jakoś przekonać szczególnie towarzyszy, którzy powiedzieli „zawroty głowy od sukcesu”, że nie musiał teraz uciekać do Rzymu, nie.
Spartak postanowił spędzić zimę 73-72 na południu, uzupełniając i trenując swój pół-wojskowy-pół-tłum. Fakt, że hojnie dzielił się łupem z wojownikami i, o ile to możliwe, starał się nie dotykać tych, którzy nie mieli nic do wzięcia (chociaż jego wysiłki nie poprawiły sytuacji), przyczynił się do szybkiego wzrostu „rekrutów” pod jego dowództwem.
Tymczasem Senat, całkowicie oszołomiony tym, co się działo, postanowił grać na dużą skalę. Wysłano dwóch konsulów, aby uspokoili przestępców - nikt nie był chłodniejszy. Każdy ma dwa legiony. Prawdziwy, rozsądny legion, a nie pretoriańska milicja.
Wiosną 72 roku pne sytuacja ostatecznie wykroczyła poza sprzeczki w miasteczku w Kampanii.
A my postaramy się o tym napisać wkrótce.
Na podstawie materiałów z History Fun.